Jacek Kuroń w swojej wydanej w 1989 roku książce „Wiara i wina. Do i od komunizmu” opisał sposób polowania przez Indian na mustangi. Relata refero – co znaczy powtarzam  co usłyszałam, bo nie przyszłoby mi do głowy czytanie tych bredni. Otóż zdaniem Kuronia Indianin wskakiwał na ogiera, przewodnika stada i przez pewien czas pozwalał się unosić w wybranym przez konia kierunku. Potem stopniowo zakręcał, nawet o 180 stopni i doprowadzał ogiera, a za nim całe stado do zamkniętego koralu. Na koniach się znam i z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że są to brednie, opowieści z książeczek dla dzieci do lat pięciu. Nikt nigdy w ten sposób nie polował na dzikie konie. Opowieść  Kuronia jest jednak doskonałą metaforą sposobu w jaki on i jego środowisko obeszli się z opozycją niepodległościową.

Otóż Kuroń i jego drużyna (его отряд) przez dłuższy czas mówili wszystko to, co chcieliśmy słyszeć, oraz galopowali na naszych plecach w wybranym przez nas kierunku. Potem zaczęli zakręcać, aż wreszcie zakręcili dokładnie o 180 stopni, co obecnie jest już chyba dla wszystkich jasne. W czasie strajku w Stoczni Gdańskiej tak zwanym „doradcom” dali się nabrać nie tylko robotnicy. Dali się również nabrać państwo Gwiazdowie i Ania Walentynowicz. Nie tylko wpuścili Kuronia wraz z jego ekipą do stoczni, nie tylko słuchali jego rad, lecz – mówiąc językiem wyścigowym- pozwolili sobie wyrwać cugle z rąk. To Kuroń, Geremek i inni doradcy rozdawali odtąd karty. Montowali, koalicje, zorganizowali Kanciasty Stół niesłusznie zwany Okrągłym, dogadali się z komuną jak swój ze swoim, bo przecież to byli sami swoi.

Ogólnie rzecz biorąc – pozwoliliśmy wszyscy aby wypustki stalinowskiej grupy interesu przejęły i zagospodarowały naszą oddolną, solidarnościową rewoltę. Od czasu tych wydarzeń, od czasu strajku w Stoczni Gdańskiej minęło kilkadziesiąt lat lecz jak widać niewiele się jako społeczeństwo nauczyliśmy. Kiedy rozmawiałam z Gwiazdami, czy nawet z szeregowymi uczestnikami strajku pytając dlaczego mając przewagę i wiedząc doskonale jakie środowisko doradcy reprezentują, nie wypędzili ich po prostu ze stoczni, odpowiadali nieodmiennie: „Jak to, przecież to byli znani opozycjoniści, nam wszystkim imponowało, że jesteśmy z nimi na ty, że się przyjaźnimy”. Odnoszę wrażenie, że nadal jak przedszkolaki tęsknimy do tego, żeby ktoś nas pochwalił, pogładził po główce, zaliczył do przyjaciół. W takim tonie była odbierana ostatnia wizyta Bidena w Warszawie, która miała jakoby świadczyć o wielkim znaczeniu Polski na arenie międzynarodowej.

To, że Tusk przyzwyczajony do poklepywania go jak psa przez Merkel, przechwala się 40 sekundową rozmową z Bidenem nie powinno dziś nikogo  dziwić. To jednak, że oczekujemy uznania ze strony Komisji Europejskiej, że pokornie godzimy się na absurdalne kamienie milowe, czyli kłody rzucane nam pod nogi, że redagujemy ustawy pod dyktando UE, to cytując klasyka:  „ gorzej niż zbrodnia -to błąd”. Nie wykorzystaliśmy możliwości zawetowania powiązania wypłaty należnych krajowi pieniędzy z arbitralną oceną stanu  praworządności  w tym kraju, wątpię nawet czy zawetujemy planowaną przez UE likwidację prawa do takiego weta. Obawiam się, że zgodzimy się na zamianę Unii w federację i będzie to koniec naszej już i tak mocno nadwątlonej suwerenności. Zostaniemy landem kształtującej się IV Rzeszy. Rynkiem zbytu, rezerwuarem taniej siły roboczej. Kilka tygodni temu komisja ochrony środowiska Parlamentu Europejskiego usiłowała przegłosować oddanie polskich lasów pod zarząd UE.  Za tą ustawą i przeciwko interesom Polski głosowali posłowie PO- Ewa Kopacz, która zasłynęła w kraju własną, całkowicie oryginalną, koncepcją przyczyn wyginięcia dinozaurów  (zgodnie z jej słowami ludzie pierwotni wytłukli je kamieniami, tyle, że jak wiemy, za czasów dinozaurów nie było ludzi), Bartosz Arłukowicz, oraz Adam Jarubas z ZSL. Unia usiłując przejąć polskie lasy chce zarządzać jedną trzecią obszaru kraju. Nikt nie zastanawia się nad konsekwencjami przejęcia przez obce państwo czy federację obcych państw również bogactw naturalnych  znajdujących się pod tymi lasami.

Kolejny raz zupełnie dobrowolnie wypuszczamy cugle z rąk. Zdajemy się na realizację cudzego planu, w cudzym interesie. Kolejny raz, bo przecież transformacja ustrojowa mogła zakończyć się zupełnie inaczej. ZSRR walił się pod ciężarem własnej niewydolności, nasi rodzimi aparatczycy byli w defensywie. Był moment gdy można było nie dopuścić do planowego zniszczenia całego polskiego przemysłu, do wyprzedania go za grosze, do spauperyzowania społeczeństwa i do uwłaszczenia komunistycznej nomenklatury. Podobnie jak teraz, gdy jest ostatni moment, żeby nie zgodzić się na zielony totalitaryzm UE. Niestety społeczeństwo ponownie jest zaczadzone samozadowoleniem, podobnie jak było w czasie Solidarności i obrad Okrągłego Stołu. Tym razem pozwoliliśmy się zaczadzić własną szlachetnością w pomaganiu Ukrainie. Nie tylko przechwalamy się tą szlachetnością, lecz odsądzamy od czci i wiary kraje, które próbują dbać o własne interesy. Wydaje się nam, że to my rozdajemy karty, lecz to tylko nasze mrzonki. Konsekwentnie realizujemy cudzą agendę, godzimy się na prześladowanie obywateli pod pretekstem śledzenia mitycznego „śladu węglowego”, godzimy się na zakaz rejestrowania samochodów spalinowych na rzecz drogich i niebezpiecznych elektryków, na budowanie w kraju elektrowni jądrowych przez firmę o wątpliwej opinii. I cały czas „nasładzamy się” ( rusycyzm celowy) swoją rzekomo wyjątkową rolą, nie tylko w Europie, lecz na całym świecie.

 Aż się prosi zacytować tutaj Ignacego Krasickiego.
    „Mnie to kadzą — rzekł hardo do swego rodzeństwa
     Siedząc szczur na ołtarzu podczas nabożeństwa.
     Wtem, gdy się dymem kadzideł zbytecznych zakrztusił
     Wpadł kot z boku na niego, porwał i udusił”.
 
Po wszystkich naszych historycznych doświadczeniach powinniśmy zaprzestać wypinania piersi do orderów.
I jak w tytule-pod żadnym pozorem nie wypuszczać cugli z rąk.

Subscribe
Notify of
guest
0 Comments
Inline Feedbacks
View all comments