Dobiegał końca wypełniony słońcem i srebrem potokowców dzień. Zrobiliśmy zdjęcia pstrągowi złowionemu przez Antka i posuwaliśmy się w dół biegu rzeki. Antek brodził w nurcie, ja z uwagi na nową dziurę w woderach poszedłem brzegiem. Przeciskając się między drzewami znalazłem się w miejscu, gdzie drzewa rosły w kręgu tworząc coś na kształt naturalnego namiotu (1). Spostrzegłem, że ziemia w tym kręgu wygląda niczym zgrabiona. Odsłonięta z podściółki raziła swą surową golizną, pachniała leśną glebą i korzonkami roślin. Pomyślałem, że jakiegoś jelenia musiał spotkać mocny głód, skoro tak zawzięcie wyskubywał z podłoża pokarm.
Przeniosłem się dalej w stronę wielkiego wykrotu (2) jaki powstał po wyrwanym przez wiatr prastarym świerku. Pień był potężny. Rozsiadłszy się na nim wygodnie, podziwiałem złote błyski słońca w wysokich jak człowiek trawach. Usłyszałem w pobliżu szum rozgarnianych gałęzi. Zdziwiło mnie to, ponieważ nigdy nie spotkaliśmy w tej okolicy żadnego wędkarza, a tu okazuje się, że dziś ktoś wędkuje w naszym ulubionym miejscu. Zerkając na skupionego nad tropieniem kolejnego potokowca Antka, wyciągnąłem telefon. Znalazłem w nim wiadomość od Małgosi z pytaniem jak mija nam dzień.
Zaraportowałem ilość złowionych ryb i ruszyłem w stronę rzeki, jaką całkowicie zasłaniała mi ściana wysokiej trawy. Zniknąłem w tej zielonej toni. Rozgarniając surowy w swej zielni łan, nieoczekiwanie dotarłem do otwartej przestrzeni (3). Koliste legowisko o średnicy około 2 metrów świadczyło o znacznych rozmiarach stworzenia, które zrobiło sobie tutaj iście królewskie łoże. Moja wrodzona ciekawość przyrodnicza skusiła mnie do dokładnego przeglądnięcia legowiska. Generalnie nie było w nim nic szczególnego poza jednym obiektem przypominającym odchody niedźwiedzia. Po uważnych oględzinach stwierdziłem jednak, że obiekt nie zawiera żadnych pestek po jagodach ani innych szczątków roślin. W zasadzie wyglądało to jak przetrawiona ziemia. Czegoś takiego wcześniej nie widziałem, niedźwiedzie nie jedzą ziemi. Po chwili namysłu stwierdziłem, że wiele nie wymyślę i skierowałem się w stronę rzeki.
Antek dalej w skupieniu kusił swoją przynętą żerującego w okolicy pstrąga.
Wszedłem do wody, zarzuciłem wędkę i dałem woblerowi spływać z prądem. Nim jednak zdążyłem przystąpić do akcji pojawił się przy moim boku Antek z kolejnym pstrągiem (4). Ryba złociła i srebrzyła się w słońcu, a jej kolory zachowaliśmy na zdjęciach.
Nieznany wędkarz musiał w tym czasie zbliżyć się do nas, słychać było wyraźnie trzask pękającej pod butem gałęzi. Zdziwiło mnie, że nie mogę go dostrzec nad wodą.
– Chodźmy dalej – zasugerowałem. Antek stwierdził, że chce jeszcze chwilę próbować w tym miejscu, ale nieco bliżej drugiego brzegu (5).
Postanowiłem więc przesunąć się dalej wzdłuż rzeki. Idąc w dół strumienia nie widziałem żadnego miejsca, w które warto było by zarzucić wędkę. Po około 20 może 30 krokach zatrzymałem się by rozglądnąć się w terenie (6). Antek stał na środku nurtu na wielkim pniu jaki przegradzał rzekę. Z prawej strony strumień ponownie gwałtownie zakręcał, a jego ciemna głębia kusiła by wyciągnąć z niej grubą rybę.
Gdy już miałem ruszyć w tamtą stronę, zerknąłem na Antka. Jeżeli podejdę do tego zakrętu to stracę go z oczu. A tego nie mogę zrobić, powinienem cały czas go wiedzieć – pomyślałem. A zaraz zdziwiłem się tą myślą. Wieczór był piękny i spokojny, zamiast zapomnieć się w wędkowaniu wpatruję się w Antka jakby był małym dzieckiem. A jednak zatrzymałem się, zupełnie jakby na przekor komuś. I stałem w miejscu. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak po prostu zatrzymałem się, aby nie oddalić się nawet na jeden krok dalej od syna. Stojąc, rozglądałem się po pięknym przełomie strumienia. Idylliczny wieczór w chylacym się słońcu. Bezwietrzne powietrze o idealnej temperaturze, szemrający strumień, nasze zaczarowane, rajskie miejsce.
Na wysokim źdźble trawy usiadła błękitna ważka. Zaraz pojawiła się druga. Chwilę tańczyły bezgłośnie zawieszone w powietrzu wokół kłosa trawy.
– Niedźwiedź. – głos Antka wyrwał mnie z zamyślenia.
W tym głosie nie było żadnej paniki lub choćby zaniepokojenia, tylko proste zakomunikowanie faktu. Sądziłem zatem, że pewnie gdzieś w dużej odległości dojrzał niedźwiedzia czarnego. Na wszelki wypadek jednak ruszyłem w stronę Antka i złapałem do ręki gaz.
– Idę! mam gotowy gaz! – krzyknąłem do Antka.
Jednocześnie starałem się wypatrzeć niedźwiedzia (7). Podchodząc do Antka straciłem go z oczu, zniknął pod wysokim brzegiem. Próbowałem zrozumieć wyzwanie przed jakim być może będziemy musieli stanąć. Miałem nadzieję, że nie dzieje się nic poważnego, że niedźwiedź jest daleko i nie będzie powodu martwic się jego obecnością.
– Tato, szybko – zawołał Antek.
Zbliżając się do Antka dalej nie widziałem drapieżnika, ale w głosie syna wyczułem tym razem zaniepokojenie, potrzebę natychmiastowego działania. A to oznaczało, że dzieje się coś złego. Niestety w gąszczu świerków, krzewów i traw ciągle nie mogłem zorientować się w naszym położeniu. Spiesząc się i wyciągając kanister z gazem i jedocześnie pokonując przeszkody terenu, nie byłem w stanie ocenić sytuacji. Teraz, już biegnąc do przodu przez wykroty, kępy wysokiej trawy i leżące martwe pnie, spodziewałem najgorszego. Obawiałem się, że niedźwiedź dopadł już syna i będę musiał dosłownie rzucić się na pomoc.
Jak walczy się z niedźwiedziem?
Gdy dopadłem do Antka, z wielką ulgą zobaczyłem, że nie ma przy nim niedźwiedzia (8). Ale już ułamek sekundy później ku mojemu zdumieniu, nagle ujrzałem wśród zarośli potężny, brązowo-szary grzbiet z charakterystycznym garbem (8a). Grzbiet przesuwający się wśród roślinności naprzeciwległego brzegu wąskiej na kilka metrów rzeki, grzbiet wielkiego zwierzęcia błyskawicznie zmierzającego w nasza stronę. Sekundę później zobaczyłem już całego niedźwiedzia wybiegającego z zarośli (8b).
Jednak grizzly – przeszło mi przez głowę – W końcu nadszedł dzień, gdy przyjdzie mi zmierzyć się z władcą skalnej doliny.
Biorąc pod uwagę nasze wyprawy, miałem poczucie, że ten dzień kiedyś przyjdzie, ale dlaczego teraz i w tym miejscu? Dlaczego ta chwila i to miejsce nagle stało się inne niż wszystkie? Opisy ataków grizzly doskonale znane mi z książek i relacji innych, stały się właśnie moją rzeczywistością, moim życiem.
Pomyślałem, że jednak nie jest źle – niedźwiedzia ciągle dzieli od nas strumień. Inna myśl jaka zajęła moja uwagę to konieczność ostrożności w użyciu gazu. Wiedziałem, że największym błędem jaki mógłbym popełnić, to użyć gazu zbyt wcześnie, gdy zwierzę będzie za daleko, aby gaz odniósł żądany efekt. Jeżeli użyję gazu za wcześnie, pozostaniemy bezbronni w walce z grizzly.
Jak długo czekać?
Musi być blisko, nie dalej jak 3-4 metry, aż poczuje zapach i usłyszę oddech zwierzęcia.
Najpierw jednak postanowiłem pomóc Antkowi w wydostaniu się z rzeki. Pochyliłem się, aby podać mu rękę, gdyż miał trudności z wydrapaniem się na dwumetrową, pokrytą śliskim błotem skarpę.
– Musisz szybko wyjść na górę – powiedziałem do Antka.
– Ale nie mogę – odpowiedział zdumiony moim brakiem zrozumienia sytuacji.
Kucnąłem i pochylony starałem się pomóc synowi wydostać się z koryta rzeki.
– On jest już w wodzie – powiedział patrząc na mnie Antek. – złapie mnie za nogi.
I rzeczywiście, gdy razem z Antkiem walczyliśmy, aby jak najszybciej wyciągnąć go do góry z koryta rzeki, rozległ się wielki plusk, donośny chlupot niczym głazu wpadającego w głębinę, co świadczyło o tym, że grizzly z impetem wskoczył do strumienia.
Odwróciłem więc wzrok w stronę zwierzęcia, które było już w połowie głębokiego nurtu i dalej szarżowało na nas. Oczywiste było, że nadszedł moment krytyczny, grizzly zaatakował i był już zaledwie kilka metrów od nas.
A więc teraz. To jest ten moment.
Zupełnie podświadomie mój organizm przygotował się do walki wręcz. Moja uwaga odwróciła się od Antka i skoncentrowała na niedźwiedziu. Wiedziałem, że naszedł moment rozstrzygnięcia, to teraz będę musiał poradzić sobie z rozpędzonym zwierzęciem zmierzającym w naszą stronę. Uśmiechnąłem się z radości, że zdążyłem dobiec do Antka przed niedźwiedziem. Gwałtownie wstałem i wyprostowałem się wyciągając przed siebie rękę z gazem.
Niedźwiedź zdumiał się na mój widok. Z kolejnym chlupotem wody powodującym fale w rzece, zaskoczony, gwałtownie zatrzymał się i odwrócił do nas bokiem (8c). Zwierzę zdziwione widokiem drugiej osoby w miejscu, gdzie spodziewało się jednej ofiary, oceniało sytuację.
Wtedy nasze spojrzenia spotkały się, przez moment, znieruchomiali, patrzyliśmy sobie w oczy. Nastała całkowita cisza. Patrząc w oczy zwierzęcia zastanawiałem się co teraz będę “musiał z nim zrobić” – Kilka metrów przede mną siedzi potężny grizzly i patrzy na mnie. Zaraz poniżej stoi Antek. Zwierzę też patrzyło w moje oczy i podniosło uszy, jak gdyby w zdziwieniu.
Grizzly przyglądał mi się dokładnie tak jak patrzy na mnie mój pies, gdy krzątam się w kuchni i czworonóg oczekuje smacznego łakocia, a ja odmawiam mu smakołyków.
Po chwili ciszy i bezruchu, wielki drapieżnik zawrócił i ze zwinnością małego kota wyskoczył z wody na przeciwległy, równie wysoki brzeg, z którego przed sekundami ruszał na nas (8d). Wywołało to szum wodospadu wody spływającej z sierści zwierzęcia. Po chwili zobaczyłem ponownie brązowo-szary grzbiet z garbem pracujących łopatek nad roślinnością nadbrzeżną.
Widok tego cielska pełnego energii spowodował we mnie ponownie gotowość do walki (8e).
Tym razem jednak grizzly oddalał się od nas.
Gdy tylko straciłem go z oczu, skupiliśmy się na wyciagnięciu Antka na skarpę. Wiedząc, że grizzly nadal jest w najbliższej odległości wśród gęstych drzew i krzewów, czym prędzej skierowaliśmy się w stronę samochodu. Podążaliśmy instynktownie w stronę skąd dochodziły nas oddalone odgłosy przejeżdżających samochodów (9). Posuwaliśmy się w miarę jak najszybciej, na tyle na ile to możliwe w terenie nierównym, zarośniętym przez gęstą roślinność i pokrytym wywróconymi pniami martwych drzew często krzyżujących się na różnej wysokości w plątaninę bezładnie lezących kłód porośniętych śliskim mchem.
Gdy dopadliśmy samochodu, przez chwilę trudno było skupić myśli na pakowaniu sprzętu do auta. Zauważyliśmy, że Antek ma tylko jednego buta – drugi najwyraźniej został pod skarpą w głębokim błocie.
Nad maską jeepa pojawiła się błękitna ważka. Zaraz dołączyła do niej druga i bezgłośnie tańczyły w rozgrzanym powietrzu. Poczułem mocne bicie serca i mrowienie w dłoniach.
– Jedźmy do domu – ponagliłem Antka.

