Tedros Adhanom Ghebreyesus dyrektor generalny Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) twierdzi, że do kolejnej pandemii może dojść już w ciągu trzech najbliższych lat. Tym razem, jak podkreśla, poważne zagrożenie dla ludzkości stanowi ptasia grypa. Mimo że do tej pory choroba nie występowała u człowieka, istnieje realne zagrożenie przeniesienia się na niego szczepu H5N1. Jak podaje “Daily Mirror”, niepokój u Ghebreyesusa wzbudza fakt, że szczep H5N1 już został zidentyfikowany u niektórych ssaków. Na ptasią grypę chorowały wydry, lisy i norki. Teoretycznie mógłby więc powtórzyć się scenariusz rozpowszechnienia się na świecie pandemii podobnej do COVID-19
Istnieje w teorii zarządzania coś takiego jak „zarządzanie przez kryzys” (management by crisis). Nie wolno mylić tego z zarządzaniem kryzysem. Zarządzanie kryzysem to konieczność w sytuacji zaistnienia prawdziwego kryzysu. Kryzysem może być epidemia, wojna, trzęsienie ziemi, załamanie rynków walutowych. Zarządzanie przez kryzys to zupełnie co innego. To prowokowanie albo imitowanie kryzysu dla zrealizowania określonych celów -dla przejęcia władzy, dla wymuszenia określonych rozwiązań gospodarczych lub prawnych, a czasami także dla uzdrowienia sytuacji w firmie czy w korporacji. Dobrym przykładem zarządzania przez kryzys wydaje się być niedawna pandemia zwana przez wielu plandemią. Na temat celu imitowania pandemii czyli organizowania plandemii można snuć różne teorie spiskowe. Straszenie społeczeństwa jak widać bynajmniej się nie skończyło.
W ciągu kilku ostatnich dni polskie media nie tylko odgrzewają z wielkim zapałem wszelkie „strachy na lachy” znane nam z dawnych lat lecz śpiewają unisono z dyrektorem WHO. Przez kilka dni rozwodzono się nad kocią zarazą czy kocią grypą będącą odmianą ptasiej grypy, która nie tylko dziesiątkuje bezdomne koty lecz zagraża rzekomo innym zwierzętom, a nawet ludziom. Potem poważnie wyglądający pan, lekarz a może aktor ( raczej aktor bo mówił bzdury) rozwodził się nad straszliwymi konsekwencjami zarażenia bąblowcem jakim jest zainstalowanie się w mózgu pacjenta, jak się niefachowo wyraził, robali. W kolejnym programie straszono konsekwencjami wypicia wody zwierającej toksyny wytwarzane przez sinice. Znajome dzieci odmawiają teraz stanowczo jedzenia owoców, wyjazdu nad morze i kontaktu ze zwierzętami w tym nawet z moim małym domowym psem.
Tasiemiec bąblowcowy (Echinococcus granulosus, bąblowiec) to bardzo rzadka choroba pasożytnicza. To gatunek tasiemca, który w postaci dojrzałej żyje w jelicie cienkim psowatych ( pies, szakal, lis, wilk) oraz rzadziej u mięsożernych zwierząt domowych na przykład kotów. Człowiek jest dla bąblowca żywicielem pośrednim. Zarażenie następuje po spożyciu niemytych owoców leśnych, zanieczyszczonej odchodami wody lub przez bezpośredni kontakt z zarażonymi zwierzętami z rodziny psowatych lub z kotami. W żołądku lub jelicie żywiciela pośredniego z jaja wydostaje się onkosfera, która czynnie przedostaje się do krążenia i z prądem krwi dostaje się do narządów wewnętrznych, głównie drogą żyły wrotnej do wątroby, ale także do płuc, mięśni, kości, mózgu, oka, śledziony, nerek, tkanki podskórnej. W narządzie onkosfera przekształca się w kolejne stadium rozwojowe, jakim jest bąblowiec. Choroba może rozwijać się długo, bez wyraźnych objawów, niezbyt zresztą charakterystycznych. Bąblowiec tworzy w narządach żywiciela pośredniego, czyli człowieka, wolno rozwijające się cysty. Konsekwencje zakażenia bąblowcem mogą być oczywiście bardzo poważne.
Listę podobnych zagrożeń można ciągnąć w nieskończoność. Niewinne ukąszenie kleszcza może wywołać boreliozę. Nie leczona, wolno rozwijająca się borelioza prowadzi do poważnych chorób neurologicznych. Sama znam przypadek niezwykle energicznej kiedyś kobiety, instruktorki jeździectwa, która w wyniku przebytej i nie rozpoznanej w porę boreliozy jest praktycznie sparaliżowana. Ale czy to znaczy, że powinniśmy zrezygnować z wakacyjnych wyjazdów a nawet ze spacerów w parku? Każde wyjście w góry w sezonie letnim grozi niespodziewaną burzą i porażeniem piorunem. Ale czy znaczy to, że mamy raz na zawsze zrezygnować z wycieczek? Czy można ustrzec się wszelkich niebezpieczeństw nie wychodząc z domu? Jak mówią dowcipni – „jeżeli ktoś ma pecha to w drewnianym domu cegła mu spadnie na głowę”.
Chętni do straszenia ludzi mają w zanadrzu jeszcze wiele rozmaitych straszaków. Nie należy jeść tatara bo to grozi zapadnięciem na chorobę wściekłych krów. Choroba wściekłych krów ( BSE) jest uznawana za niebezpieczną zoonozę mogącą wywołać u ludzi wariant (vCJD) choroby Creutzfeldta -Jacoba. W imię walki z epidemią tej choroby wymordowano tysiące krów. Jednak jako straszak zdecydowanie wyszła z mody. Ostatnio zupełnie o niej nie słychać. Wyszła z mody podobnie jak dziura ozonowa, która miała zagrażać naszej planecie tak jak teraz rzekomo zagraża emisja CO2. W imię walki z dziurą ozonową wyrzucono setki lodówek, ale obecnie całkowicie o niej zapomniano. Co roku w czasie wakacji czyli w sezonie ogórkowym powraca natomiast temat inwazji sinic. W tym roku straszy się wczasowiczów konsekwencjami przypadkowego łyknięcia wody zainfekowanej wydzielanymi przez nie toksynami. Sinice to organizmy samożywne zaliczane do prokariotów ( podzbiór bakterii). Ostrzega się, że nawet wdychanie powietrza nad zbiornikiem, w którym zachodzi zakwit sinic grozi poważnym zatruciem. Dlatego zamykane są w kraju liczne kąpieliska.
Zastanówmy się czemu to wszystko służy. Socjologowie, psycholodzy i politycy dobrze wiedzą, że ludzie zastraszeni są łatwiejsi do sterowania. Są gotowi zaakceptować zarządzenia naruszające ich prawa i żywotne interesy. Powoli można ich całkowicie sterroryzować i ubezwłasnowolnić. Za naszą granicą toczy się dziwna wojna podczas której politycy różnych krajów zwiedzają Kijów, a zbuntowane rosyjskie jednostki wojskowe maszerują sobie tam i z powrotem bez wyraźnego sensu.
Czyż nie jest tak, że od zasady: „dziel i rządź” bardziej skuteczna jest zasada: „strasz i rządź”?